reklama

Antoni Wrzaszcz: Czuję się jak wycięte drzewa

Opublikowano:
Autor:

Antoni Wrzaszcz: Czuję się jak wycięte drzewa - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura87-letni mieszkaniec Parczewa opowiada o powstawaniu parku w centrum miasta tuż po wojnie.

- O całkowitej wycince drzew w parku dowiedziałem się ze Wspólnoty, bo stan zdrowia nie pozwala mi już na spacery – zaczyna opowieść Antoni Wrzaszcz, mieszkaniec Parczewa. - Bardzo się zdenerwowałem, bo to było dla mnie ogromne zaskoczenie. Nic nie wiedziałem o takich planach i, jak sądzę, wiele osób z moim peselem, które budowały to miasto i przez całe życie pracowały dla tego miasta, a teraz rzadko wychodzą z domów, też nic o tym nie wiedziało. Jak trzeba było głosować na tych polityków, to się ulotki w skrzynce na listy nie mieściły. Wiedzieli, jak do nas dotrzeć, wtedy jesteśmy dla nich ważni. A kiedy chodzi o kawał naszego życia i naszej historii, to nas zupełnie zignorowali. Te drzewa, które były naszymi rówieśnikami, przestały im być potrzebne. Ja się czuję jak te drzewa. To bardzo smutna historia – mówi 87-letni mężczyzna.

W centrum miasta był targ

- Jak już wspomniałem, jestem prawie z tego samego roku, co te wycięte drzewa – kontynuuje Antoni Wrzaszcz. - Kiedy po wojnie zacząłem chodzić do szkoły podstawowej nr 2 w Parczewie, która mieściła się w budynku przy ulicy Wojska Polskiego, gdzie teraz jest sklep Biedronka, to tych drzew jeszcze nie było. Dyrektorem szkoły był wówczas pan Stanisław Cholewa. Na placu w centrum miasta był targ. Ludzie handlowali tam towarami przemysłowymi, a po drugiej stronie ulicy Strażackiej, w kierunku rzeki, był targ zwierzęcy. Straż natomiast miała swoją siedzibę w drewnianym budynku, na placu, gdzie później wybudowano restaurację, a dziś jest tam sklep Stokrotka – wspomina pan Antoni.

Brukowiec z parku poszedł na drogę

- Podczas wojny Niemcy utwardzili ulicę Wojska Polskiego, bo to była bardzo błotnista droga. Zaczynała się na wysokości obecnego banku PKO i biegła do centrum. Ludzie wycinali w lesie drzewa o średnicy 20-30 cm i układali je w poprzek drogi. Nazywaliśmy tę drogę maglownicą, bo wszystko, co po niej jechało, podskakiwało – opowiada nasz rozmówca. - Prawdopodobnie w 1946 roku podjęto decyzję o przebudowaniu tej drogi. W tamtych powojennych czasach brakowało właściwie wszystkiego, od prostych narzędzi, aż po materiały budowlane, a targ w centrum miasta był wyłożony okrągłym kamieniem brukowym. Ktoś uznał, że to dobry materiał na drogę – mówi pan Antoni.

W nagrodę pojechał nad morze

- Wtedy, to chyba był kwiecień, dyrektor szkoły powiedział nam, że w ramach lekcji będziemy chodzić codziennie na targ, wyjmować kamienie i składać je na stosy. Nadzorował nas nauczyciel Stanisław Wójciszko. Mieliśmy zorganizować sobie narzędzia. Mój ojciec miał kilof, a inni koledzy przynieśli jakieś łopaty i szpadle. Plac był nieduży, a kamieni uzbierała się ogromna hałda. Do tej pracy chodziliśmy pewnie ze trzy tygodnie – opowiada pan Antoni. Wspomina, że w nagrodę dyrektor wysłał całą grupę na obóz harcerski nad morze. - Zawieźli nas do miejscowości Wiejkowo. Wtedy pierwszy raz widziałem morze – wspomina mieszkaniec Parczewa.

Drzewa były w moim wieku

- Kamień zabrali na drogę, a plac po targu wyglądał jak pobojowisko. Wyglądało to zupełnie jak dziś, ale wtedy koncepcja była taka, żeby stworzyć park, a dziś, żeby zniszczyć – mówi pan Antoni. - Plac po targu został wyrównany i przywieziono drzewa. To były na pewno ponad 10-letnie drzewa. Mogły mieć tyle lat co ja. Pod każde z nich wykapano duży dół. Rolnicy przywozili obornik i do każdego takiego wykopu wrzucali furmankę obornika. Później w tych dołach posadzono drzewa. Wszystkie drzewa się przyjęły. Przez pierwsze trzy lata rosły bez żadnej ingerencji. My, uczniowie, mieliśmy obowiązek je podlewać latem, jak nie padały deszcze. Wylewaliśmy po trzy wiadra wody pod każde drzewo – wspomina nasz rozmówca.

Niezwykłe kasztanowce

- Po kilku latach wyznaczono osobę, która zaczęła pielęgnować i przycinać drzewa i park zaczął rozkwitać. Te niezwykłe kasztanowce, które kwitły na czerwono, zostały przywiezione z zachodniej Polski, z okolic Poznania, z miejscowości Kórnik. Później, jak już była trawa, to ludzie sami nasadzali kwiaty i krzewy. Wtedy niewiele osób podróżowało, a ci, którzy jeździli po kraju, przywozili ciekawe gatunki roślin i sadzili je u nas. Jedną z takich osób była Teresa Walicka, nieżyjąca już nauczycielka biologii z parczewskiego liceum.

Odkąd pamiętam, do parku przychodzili ludzie, żeby odpocząć na ławeczce w cieniu, ale też ci,  którzy rzadko pracowali, a ciągle byli zmęczeni życiem - uśmiecha się pan Antoni. - Parczew nie był pod tym względem wyjątkowy. W innych miastach było i jest do dziś tak samo – kończy swoją opowieść.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE