reklama

Dlaczego ksiądz i bibliotekarka musieli umrzeć

Opublikowano:
Autor:

Dlaczego ksiądz i bibliotekarka musieli umrzeć - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaAbsolutnie najlepszy polski kryminał tego roku został napisany w Juliopolu - uważa niejeden czytelnik. Autorem jest Jerzy Kowalczyk, lubelski dziennikarz, który z rodziną przeniósł się na wieś i w wolnych chwilach od pisania bestsellerów jeździ po 6 hektarach traktorem.

Kowalczyk wśród lubelskich dziennikarzy jest postacią dobrze znaną jako specjalista od tzw. dziennikarstwa policyjnego. Zwykle razem z policją pojawiał się na miejscu zdarzeń, asystował w każdej lokalnej "Kobrze", po dobroci i chytrością wyciskał informacje ze śledczych i prokuratorów. Każdy, kto tego fachu liznął, wie, że to męcząca i kosztująca sporo emocji robota. Od kryminalnej "bieżączki" odsunęły go nieco sprawy Juliopola oraz pisanie książki. 

Dom zawołał

Mieszkamy w Juliopolu już sześć lat. Przejeżdżaliśmy kiedyś obok i nagle Jurek zatrzymał samochód. Najspokojniej oświadczył, że ten tutaj czerwony dom za płotem go woła i on właśnie się niniejszym domaga, żebyśmy rzucili wszystko i właśnie akurat w tej chałupinie zamieszkali na resztę życia

- opowiada Iwona Kowalczyk, żona pisarza, szefowa rodzinnego wydawnictwa Czarny Pies, lokalna animatorka społeczna oraz - to nie należy do tej opowieści - stateczna radczyni prawna. 

Kowalczykowie musieli sporo zmienić w swoim życiu. Do niedawna absolutnie miastowi, z satysfakcją udzielają się w radzie sołeckiej.

Nie wyobrażam sobie już życia w mieście, nie dałbym rady. Razem z domem kupiliśmy 6 hektarów i traktor, co też mnie absorbuje

- informuje Kowalczyk. Faktem jednak jest, że z daleka od zgiełku miasta znalazł warunki, żeby wziąć się za większe formy pisarskie. Dość mroczna piwnica jako miejsce pracy (dobry kryminał chyba łatwiej napisać po ciemku?), drewniany, ocieniony drzewem stół do wypicia herbaty, brak w polu widzenia redaktorów naczelnych i sekretarzy redakcji domagających się, żeby coś tam błahego wyklepać "na zaraz" - nic tylko napisać książkę. To siadł i napisał. 

Grozą powiało na prowincji...

Na okładce widnieje nazwisko Ludwig Thor.

 Często pisywałem pod pseudonimami i teraz razem z wydawcą uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Wybór akurat takiego nazwiska nic nie znaczy, po prostu dobrze brzmi, nie ma żadnego drugiego dnia

- bezpretensjonalnie wyjawia Kowalczyk.

Akcja "Opętania" dzieje się Gdzieś Tam na Lubelszczyźnie, choć mogłaby wszędzie. Bo wszędzie bywa mroczno, bo wszędzie emocje mogą niszczyć, uwodzić, a nawet zabijać. Bo wszędzie i z ludzi pojedynczych, i z całych społeczności może wyleźć co najgorsze. O pomyśle na fabułę Kowalczyk mówi:

Na ślad tej historii natrafiłem, badając historię samobójstwa powszechnie lubianego księdza i ciąg dziwnych zdarzeń, w tym śmierć tamtejszej bibliotekarki, w okolicach małego miasteczka Gdzieś Tam w Polsce.

Pierwszy redaktor, któremu Kowalczyk zaproponował wydanie tej historii, uznał ją za zbyt literacką - bo i cuda, i egzorcyzmy, i senne widziadła... Sama intryga jest jednak do bólu racjonalna, postacie - na czele z dzielnym inspektorem Michałem Lorencem - wiarygodne i dobrze narysowane, opisane zaś emocje niepokojąco możliwe. Nawet na północnej Lubelszczyźnie. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE