reklama

Dwa tygodnie kwarantanny w aucie w parczewskich lasach

Opublikowano:
Autor:

Dwa tygodnie kwarantanny w aucie w parczewskich lasach - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura- Noce były zimne, nawet i minus osiem, ale jak człowiek nie ma wyboru, to musi wytrzymać i koniec - mówi 64-letni Kazimierz z Łęcznej. Po powrocie z Niemiec na dwa tygodnie w spartańskich warunkach odizolował się od wszystkich i udał asię do Lasow Parczewskich.

 Ponad miesiąc temu wyjechałem do Niemiec, pracowałem we Frankfurcie na budowie u zaprzyjaźnionego Niemca. To była praca przy wykończeniówkach, zatrudnia mnie, bo wie, że solidnie wykonuję swoją robotę. U niego pracowałem sam, ale w domu, gdzie był nocleg miałem styczność z trzema Niemcami i sześcioma Rumunami. Byłem tam zaledwie trzy tygodnie, ale niepokojące wiadomości ze świata sprawiły, że postanowiłem wracać do domu.

Zachorowania w Niemczech rosły i moje napięcie też
Zdawałem sobie sprawę, że choć to niewidzialne, to jednak poważne zagrożenie, zwłaszcza w dobie globalizacji. Rumuni nic sobie z tego nie robili, dosłownie bawili się, u nich w tym czasie było relatywnie mało tych zachorowań. Uważali, że jak pracują na budowie to im nic nie grozi, bo mają mniejszą styczność z ludzi. No, ale przecież wchodziło się do sklepu po zaopatrzenie... Cały czas zachorowania w Niemczech rosły, no i to napięcie we mnie też. Mieszkałem we Frankfurcie, gdzie jest największe lotnisko w Niemczech... Przemieszczają się tam ludzie się całego świata, no i wiadomo, że przywożą tego wirusa.
 Do przewidzenia było, że wirus dojdzie wszędzie. Powiedziałem pracodawcy, że wyjeżdżam. Nie rozumiał jeszcze wtedy zagrożenia, ale zaakceptował mój wybór. Powiedziałem wtedy, że praca nie jest najważniejsza, a on, że "z powodu tej choroby umiera zaledwie jeden procent ludzi, i że na drogach ginie jeszcze więcej...". Wiedziałem, że to się może błyskawicznie zmienić, bo wirus może się bardzo łatwo kopiować.
Zaraz wnusiu będę
Kiedy wracałem dwa tygodnie temu, granice nie były jeszcze zamknięte, ale kolejka już była. Z tego co wiem, to nawet po ich zamknięciu nie wszystkie służby zajęły się tą sprawą jak należy. Jechałem busem, w którym było siedem osób. Wszyscy z wyjątkiem mnie pojechali prosto do domów. Było tam też małżeństwo z Łęcznej, starałem się ich uczulić, że trzeba poddać się kwarantannie. Słyszałem jak ten człowiek rozmawiał z wnukiem i mówił: "Zaraz wnusiu będę". Ja mu na to, że najpierw trzeba się izolować, ale nie było żadnej reakcji. Wszyscy którzy wracali nie myśleli o kwarantannie. Jeszcze wtedy nie była nakazana, ale już mówiło się o niej.
Postanowiłem nie narażać rodziny
Ustaliłem z rodziną, że samochód osobowy będzie czekał przed bramą, a ja zadzwonię na 15 minut przed przyjazdem, żeby nikogo tam nie było. Żona zapakowała mi prowiant, koc, maszynkę turystyczną z gazem. Na tej maszynce robiłem niekiedy kawę, zupkę błyskawiczną. Miałem spirytus do dezynfekcji, płyn bakteriobójczy, środek odkażający do ubrań. Pryskałem nim ręce, aż mi skóra poschodziła.
Nigdy w życiu nie zdarzyło mi się tak koczować
Koczowałem w lesie parczewskim, tam jest ścieżka przyrodnicza Bobrówka i małe jeziorko. Spałem w samochodzie. Było miejsce parkingowe, wiata ze stołami i ławami, miejsce na robienie grilla i ubikacja. Woda była tylko w jeziorze. Noce były zimne, nawet i minus osiem, ale jak człowiek nie ma wyboru to nie zastanawia się, czy możne czy nie, musi wytrzymać i koniec. Bywało ciężko, ale nie dopuszczałem żadnej innej ewentualności. Od czasu do czasu włączałem samochód, pochodził z godzinę, nawiew nagrzewał go. Robiło się ciepło i człowiek usypiał, budził się jak doskwierało zimno.
Ludzie nie zawsze zdają sobie sprawę z zagrożenia
Jak było cieplej część ludzi przyjeżdżała z dziećmi, robili grilla. Tam jest drewno i patyki do kiełbasek. Ci sami ludzie brali jeden patyk, za chwilę drudzy brali ten sam, a potem kiełbaskę do ręki. Jeśli ktoś nie zachowuje podstawowych, zaleconych zasad higieny to, co się dziwić, że wirus się tak łatwo przenosi. Jest tam drewniana ścieżka o szerokości 80 cm, nie da się na niej minąć w przepisowej odległości. Jeszcze w ubiegłą niedzielę było z 50 samochodów, później jak wprowadzono zakaz już coraz mniej.
A potem możesz się wykąpać...
Z rodziną kontaktowałem się telefonicznie. Mój czteroletni wnuczek przekazywał mi komunikaty ministra i objaśniał jak działa wirus. Zwykle przywożę mu dużo czekolad 60-70, jak wczoraj miałem wrócić do domu zapowiedział mi: "Dziadziu wejdź do przedpokoju i zostaw czekolady, a potem możesz się wykąpać". Wracając myślałem, że można wyjechać do Niemiec i można wrócić na cmentarz, nawet do domu nie dotrzeć...
Dalej jestem ostrożny
Tak minęło dwa tygodnie. Słuchając tych wszystkich wiadomości, że wirus może rozwijać się bezobjawowo, to i teraz podejrzewam sam siebie, dalej jestem ostrożny. Człowiek sam siebie nie upilnuje, dlatego najprostszym sposobem, o którym mówią rządzący, jest nie wychodzić z domu. Zawsze możemy popełnić nieświadomie jakiś błąd. I trzeba trochę cierpliwości. Patrzę na moją żonę, która mówi: "zrobiłabym coś, ale nie mam czegoś". A to nie jest czas na wymysły... Można przeżyć przy tych zapasach, które są. Są przecież rzeczy nadrzędne.
Świat stał się surrealistyczny
Dwa tygodnie w lesie to długi czas, różne myśli przechodziły przez głowię. Tym bardziej, że to wszystko dzieje się przed świętami. Modliłem się, słuchałem mszy świętej pod krzyżem. Człowiek dopiero teraz docenia wiele rzeczy, przewartościowuje świat. Według mnie to są takie rekolekcje dla całego świata, czas zastanowienia dla wierzących i dla niewierzących. Świat stał się taki surrealistyczny, nie do wyobrażenia. Nikt sobie nie mógł wyobrazić tego "stój". Raptem rzecz niewyobrażalna staje się faktem. To uczy pokory. Znamienny dla naszych czasów jest brak czasu na wszystko. Człowiek tłumaczy, że nie ma czasu na spotkania ze znajomymi, na bycie z rodziną, ani nawet na modlitwę... Weźmy mszę świętą, jak można było w niej uczestniczyć to człowiek nie doceniał tego. Spełnił swój obowiązek i już.  A teraz tęskni za tym. Myślę, że Bóg nie chce najemników, co wykonają tylko to, co muszą. Człowiek liczy sam na siebie, ale w momencie krytycznym okazuje się, że sam nic nie znaczy. Profesorowie z całego świata nie mogą sobie z tym wirusem poradzić. Odczytuję to jako światowe napomnienie.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE