Adam Kościańczuk: Czy nie chciał Ksiądz nigdy zostać biologiem? Pani Elżbieta Wojtysiak z Liceum Ogólnokształcącego w Wisznicach, która uczyła Księdza tego przedmiotu, mówi, że miał Ksiądz dryg do biologii.
Marcin Prudaczuk: Biologii uczyłem się pod kątem swoich planów na przyszłość, a chciałem iść na AWF i później uczyć WF-u. Biologia była w tym przypadku niezbędna, by zdać egzaminy. Ale to jedna droga, którą chciałem kroczyć, druga to wojsko i Szkoła Oficerska. Jak widać, zupełnie inne obszary zainteresowań, ale Bóg chciał, że wybrałem jeszcze coś innego.
AK: W szkole wolał Ksiądz książki czy sport.
MP: Byłem typowym przedstawicielem młodzieży i raczej wolałem ganiać po boisku, niż studiować opasłe tomy podręczników. A pociągała mnie każda aktywność fizyczna, od tenisa stołowego przez biegi przełajowe, aż na grach zespołowych kończąc.
AK: A kiedy pojawiła się w Księdza życiu piłka nożna? Kto zaszczepił w Księdzu pasję do tej dyscypliny sportu?
MP: W szkole podstawowej wszyscy w to grali, także i mój starszy brat, który ciągnął mnie zawsze ze sobą na boisko. Chociaż to trochę górnolotne określenie łąki, która była za remizą, gdzie bramkę stanowiły dwa słupki związane szpagatem. Ale i ta łączka potrafiła stanowić arenę zmagań w lokalnych derbach między nami a sąsiednimi miejscowościami. W gimnazjum poszedłem w bieganie...
AK: ... biegi przełajowe i marsze na orientację?
MP: Dokładnie. A co do marszów na orientację, wraz ze swoją trzyosobową drużyną (dwóch chłopaków, jedna dziewczyna) brałem udział w ogólnopolskim Młodzieżowym Turnieju Turystyczno - Krajoznawczym, który skupiał w sobie zarówno biegi, jak i testy z wiedzy o ruchu drogowym, przyrodzie, zabytkach w Polsce, zadania z topografii i udzielania pierwszej pomocy. Całość trwała trzy dni. Naszym "trenerem" w tych zmaganiach była pani Sabina, która tak świetnie nas przygotowała, że zajęliśmy II miejsce w Polsce!
AK: Po gimnazjum przyszła szkoła średnia, a w niej siatkówka.
MP: Wszystkie siły rzuciłem na tą dyscyplinę sportu - treningi 2-3 razy w tygodniu, a w weekendy mecze i turnieje. W zimie hala, w lecie plaża.
AK: A później w seminarium miał miejsce Księdza pierwszy i ostatni poważny romans... romans z piłką nożną.
MP: Będąc już klerykiem dowiedziałem się, że istnieje coś takiego, jak Mistrzostwa Polski Wyższych Seminariów Duchownych w piłce nożnej i pomyślałem, że to jest kierunek dla mnie.
AK: A no właśnie! 2015 rok, XII Mistrzostwa. W półfinale WSD Siedlce pokonuje po rzutach karnych Tarnów. W finale trafia na gospodarzy turnieju i zwycięzców poprzedniej edycji WSD Radom (w którym grało kilku wychowanków Radomiaka). Przygrywacie już 0:1 i wtem?
MP: Dostaję piłkę od Mateusza Kameckiego, robię rajd przez pół boiska i strzałem po ziemi trafiam do bramki obrońców tytułu na 1:1. Gol ten dał nam powera, bo słanialiśmy się już na nogach po poprzednich wyczerpujących spotkaniach, i strzeliliśmy jeszcze 2 bramki, wygrywając cały mecz 3:2. Radość i duma po ostatnim gwizdku była nieopisana, piękny moment w mojej piłkarskiej przygodzie. By podkreślić ten sukces, dodam tylko, że wtedy w naszym seminarium było 50 kleryków, a w Tarnowie już 250. Tam przesiew był naprawdę duży, grali tylko ci najlepsi, a u nas wystarczyło mieć dwie nogi, żeby dostać się do drużyny (śmiech).
AK: Co było Księdza największym sukcesem sportowym: ukończenie Półmaratonu Warszawskiego, zdobycie tytułu Mistrza Polski WSD czy historyczny awans z drużyną MKS Milanów do IV ligi?
MP: Oj, to trudne pytanie. Nigdy o tym nie myślałem. Jeśli chodzi o bieg w Warszawie - w tym przypadku myślę, że jest najłatwiej, ponieważ wszystko zależy do ciebie i nie musisz polegać na innych, budować zespołu, a później tego team spirit. I choć kosztuje cię to więcej cierpliwości, a nie rzadko złości na kolegę z drużyny za słabsze zagranie, to jednak dzielenie szczęścia z innymi jest bardziej wartościowe. Dlatego z dwóch sukcesów drużynowych, raczej wybrałbym zwycięstwo z kolegami klerykami, gdyż na ten laur pracowałem 6 lat, które spędziłem w seminarium. Co do Milanowa bardzo miło wspominam ten czas, nie wykluczam kiedyś powrotu do drużyny, jeśli oczywiście zdrowie pozwoli i trener wyrazi taką chęć. Na razie odbudowuję formę po kontuzji w Victorii Parczew i chcę z nią odnosić sukcesy.
AK: Czy zdarzyło się Księdzu kiedykolwiek spóźnić na mszę przez trening bądź mecz?
MP: Nie, zawsze podkreślałem, że jestem księdzem, który gra w piłkę, a nie piłkarzem, który jest księdzem. Moje obowiązki są na pierwszym miejscu, a piłka na drugim. Trenerzy i koledzy z drużyny zawsze byli wyrozumiali pod tym względem, za co im dziś serdecznie dziękuję. Staram się być na każdym treningu i meczu, jednak nie zawsze się to udaje. Ale w Milanowie raz było odwrotnie, kiedy wyszedłem na mecz w podstawowym składzie, ale musiałem zejść w połowie, aby zdążyć odprawić mszę (śmiech).
AK: Jak Księdza pasję postrzegają koledzy z plebanii i proboszcz?
W tym miejscu do pokoju wchodzi ksiądz Darek, który krzyczy: "Zazdrościmy mu!"
AK: Jak traktują Księdza koledzy z boiska, jak się zachowują w szatni piłkarskiej, zwanej ze swej szydery?
MP: Nie ukrywam, że ma to swoje przełożenie na kulturę wysławiania się. Widzę po chłopakach, że hamują się w przeklinaniu i nigdy nie dowcipkowali z mojego powołania. Czuję się pełnoprawnym członkiem zespołu, nikt mnie specjalnie nie oszczędza na treningach, ani się o mnie specjalnie nie troszczy. Swoją wartość mogę udowodnić tylko postawą na placu gry. Po moim przyjściu do zespołu jasno postawiłem sprawę: mam na imię Marcin i tak się do mnie zwracajcie. Dla niektórych był to szok, w szczególności dla chłopaków, których uczę w szkole. Jednak szybko się przyzwyczaili, ale nigdy tego nie nadużywali - na boisku jestem Marcinem, poza nim - już ich katechetą.
AK: Złości się Ksiądz na boisku po nieudanym zagraniu kolegi?
MP: Jestem zwolennikiem dużego spokoju. Oczywiście krytykujemy kolegów za wybór jakiegoś rozwiązania na boisku, jednak kiedy pomyślimy sobie nad piłką nożną z szerszej perspektywy, to dojdziemy do wniosku, że przecież zawodnik specjalnie nie zagrał źle, nie wybiera gorszej opcji, zawsze tą najlepszą, ale nie zawsze mu to po prostu wychodzi. Jesteśmy tylko ludźmi.
AK: Z racji Księdza pozycji na boisku - napastnika, jest Ksiądz często obiektem fauli. Czy po brutalniejszym zagraniu, który sprawił Księdzu ból, zdarzyło się Księdzu przeklinać?
MP: Zarówno moi uczniowie na boisku i na trybunach, jak i inni zawodnicy już nie raz próbowali mnie przyłapać na wulgaryzmie i do tej pory im się to nie udało (śmiech). Faule się zdarzają, to część gry, nie mogę się na nie złościć. Mi też się zdarzy sfaulować, wtedy podchodzę do poszkodowanego piłkarza, klepie go po plecach i mówię: Przepraszam, to przez brak umiejętności (śmiech). I od razu atmosfera jest rozładowana.
AK: Czy przez piłkę nożną można ewangelizować?
MP: Apostołowie nieśli dobrą nowinę każdym, także sportowcom. W dzisiejszych czasach ewangelizacja ma trochę inny wymiar i nie dąży do tego, by nagle przed każdym meczem czytać Pismo Święte. Chodzi o to, aby w swoim przeciwniku dostrzec drugiego człowieka i jeśli dzieje mu się krzywda - pomóc mu. By kosztem wygranej, nie skrzywdzić konkurenta, który jest przecież naszym bliźnim. My, jako chrześcijanie powinniśmy być ponad waśniami, dostrzegać rzeczy, które nas łączą i je bardziej eksponować. Regularnie organizuję wśród swoich ministrantów turnieje między nimi a ich tatusiami, co jest wspaniałą płaszczyzną nie tylko do wspólnej zabawy, hartowania charakterów młodych graczy, ale przede wszystkim do budowania więzi rodzinnych, co także jest ewangelizacją nowych czasów.
AK: Jakie ma Ksiądz swoje piłkarskie marzenie?
MP: Na pewno chciałbym wygrać prestiżowe i mocno obsadzone Mistrzostwa Polski Księży, które za rok odbywają się w Białej Podlaskiej, co jest bez wątpienia dużym wyróżnieniem dla naszego regionu. Raz w tygodniu mamy takie mini zgrupowanie z reprezentacją Diecezji Siedleckiej i na boisku w Łukowie szlifujemy formę.
AK: Piłkarski idol?
MP: Leo Messi.
Dziękuję za rozmowę.