reklama

Nie dostali odszkodowania za wybite świnie

Opublikowano:
Autor:

Nie dostali odszkodowania za wybite świnie - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaOdszkodowanie miało być 2 tygodnie po wybiciu 89 świń. Chodzi o ponad 26 tys. zł.

W sierpniu w gospodarstwie Anny i Bernarda Dzyrów wykryto ognisko ASF i wybito świnie.

– Bratu na początku sierpnia zdechła świnia. To był poniedziałek. Człowiek, który zrobił sekcję stwierdził, że żadnych zmian nie widzi. Wziął próbki, z których wyszło, że jednak jest ASF. Martwa świnia leżała od poniedziałku do piątku w chlewni brata. W tym czasie żadna kolejna sztuka tam nie padła. To dziwne, tak wygląda pomór? – dziwi się Krzysztof Dzyr, brat Bernarda.

Pieniądze miały być za 2 tygodnie

– Obiecywali, że dostaniemy odszkodowanie za wybite świnie w dwa tygodnie – mówi Anna Dzyr. – Potem z inspekcji weterynaryjnej w Parczewie przyszło pismo, że z powodu skomplikowania sprawy, jej rozpatrywanie zostaje przedłużone. A w połowie października wydarzyło się najgorsze. Mąż powiedział do mnie, żebym się nie denerwowała, ale są złe wiadomości. Przyszła decyzja, że nie wypłacą odszkodowania. Chodzi o ponad 26 tys. zł za 89 świń – dodaje pani Anna.

Świnie mogły mieć kontakt z owadami

Parczewska inspekcja argumentował odmowę wypłaty odszkodowania tym, że świnie w gospodarstwie były utrzymywane w sposób niewykluczający ich kontaktu z wolno żyjącymi dzikami, zwierzętami domowymi, gryzoniami, ptakami i owadami (brak siatek ochronnych w oknach). Inspekcji weterynaryjnej z Parczewa nie spodobały się też maty dezynfekcyjne i sposób ich utrzymania.

Urzędnicy wytknęli brak mat między gospodarstwami Bernarda Dzyra i jego brata Krzysztofa, które połączone są wspólnym podwórkiem, korzystanie z tych samych narzędzi, przemieszczanie się ludzi i zwierząt między gospodarstwami. Kolejny argument to gałęzie drzew w gospodarstwie Bernarda Dzyra, które miały być przyniesione z lasu, a to z kolei miało świadczyć, że gospodarz był, bądź bywał w lesie, czyli w naturalnym środowisku dzików.

Będą walczyć o odszkodowanie w sądzie

– Okna w chlewni były zamknięte, to po co siatki. A te gałęzie, o których piszą, to gałęzie czereśni, nie żadne gałęzie z lasu. Tu nikt nie ma czasu na spacery po lesie, opiekujemy się moim ciężko chorym ojcem – przekonuje Anna Dzyr.

Od decyzji powiatowej inspekcji weterynaryjnej nie można się odwołać do lekarza wojewódzkiego weterynarii. Jedyna droga to założenie sprawy w sądzie. Wygląda na to, że rodzina będzie musiała toczyć batalię o odszkodowanie w sądzie. – Tak pewnie zrobimy, nie ma innej rady, musimy się bronić – mówi Anna Dzyr.

Krowy w tej samej oborze co świnie

Z powodu stwierdzenia ogniska u brata, lekarze weterynarii chcieli wybić także stado Krzysztofa. Mówili, że na pewno będzie u niego ASF. Krzysztof Dzyr powątpiewa w skuteczność bioasekuracji.

- Matę położyłem już po zabiciu świń u brata. U mnie w tym samym pomieszczeniu gospodarskim co świnie stoją krowy, które przez całe lato chodziły na pastwisko na łąkę zbuchtowaną przez dziki. Po drodze na pastwisko mijaliśmy potwierdzone ogniska. Potem krowy, mam ich 20, wracały do tej samej obory, gdzie stoją świnie i nic, wszystkie świnie zdrowe – opowiada rolnik.

Chcieli wybić zdrowe świnie

– Pierwszy raz, gdy jechali wybić stado brata, zadzwonili dzień wcześniej, że jadą do niego i że wyrżną i moje. Na pytanie, dlaczego moje, skoro ognisko jest u brata, odpowiedzieli, że to jest bardzo blisko i wirus na pewno się przeniesie. I że jeśli się zgodzę, to do końca sierpnia dostanę odszkodowanie. A jeśli nie, to i tak będzie u mnie ASF, ale wtedy nie dostanę pieniędzy – relacjonuje rolnik. Krzysztof Dzyr się nie zgodził i zażądał decyzji na piśmie po to, żeby skonsultować ją z prawnikiem.

Świnie miały zachorować, a są zdrowe

– Przez dwa tygodnie nic się nie działo. Potem znowu zadzwonili z informacją, że przyjadą do mnie następnego dnia na kontrolę – opowiada pan Krzysztof. Jak się okazało, to nie była kontrola, a wycena przed wybiciem stada. – Nie zgodziłem się. Znowu mnie przekonywali. Że dobrze wyceniają, że szybko zapłacą. Że muszą wybić i wrócą z policją. Nie zgodziłem się. Powiedziałem im, żeby dali mi dohodować te świnie, to się sam wyrzeknę - mówi rolnik.

– Według weterynarii moje świnie miały na pewno zachorować, a są zdrowe – komentuje hodowca.

Choroba polityczna

Krzysztof Gomółka, prezes kółka rolniczego w pobliskiej Gęsi ASF nazywa to chorobą polityczną. Uważa, że na likwidacji produkcji trzody chlewnej w małych i średnich gospodarstwach zyskuje przede wszystkim wielki kapitał, prowadzący hodowlę trzody chlewnej na przemysłową skalę. Tego samego zdania jest wielu rolników.

– Tu w Dawidach jest nowoczesna chlewnia. Prowadził ją młody rolnik. Hodował 1100 macior zarodowych. Do tego się dochodzi kilka lat. Wszystko wybili, chlewnia stoi pusta – mówi Krzysztof Gomółka.

Dotychczas w województwie lubelskim inspekcja odmówiła wypłaty odszkodowań w dwudziestu ośmiu przypadkach. 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE