- We wtorek, 8 października, przed godziną 14 pod moją bramę podjechał samochód. Wysiedli z niego trzej mężczyźni i zaczęli rozmawiać z moim synem, który akurat był u mnie i pomagał przy jesiennych porządkach w ogrodzie. Ja w tym czasie przycinałam winogron. Syn nie mieszka ze mną od lat. Od 2011 roku nie jest u mnie zameldowany. Mieszka ze swoją partnerką w Radzyniu. Ja nawet nie wiem dokładnie gdzie. Od czasu do czasu, na moją prośbę, przyjeżdża i mi pomaga w cięższych pracach. Ja mam 69 lat. Jestem po zawale i wylewie, i mieszkam z 88-letnią mamą – opowiada Alicja Wojnowska.
Przewróciła się na fotel
- Syn wpuścił ich na podwórko i powiedział, żeby zaczekali, a on pójdzie na chwilę do domu i umyje ręce. Kiedy wszedł do domu, wtedy oni wtargnęli za nim. Po chwili mama zaczęła mnie wołać, żebym szybko przyszła. Kiedy weszłam, jeden z mężczyzn trzymał mój laptop i mój telefon. Ja chciałam wyrwać mu telefon, a on mnie pchnął, aż przewróciłam się na stojący obok fotel. Zaczęło brakować mi tchu. Syn podał mi inhalator, bo nie mogłam nic powiedzieć. Po chwili mi przeszło i powiedziałam "zostaw złodzieju ten telefon", a on na to, że ma postanowienie i rzucił na ławę złożoną na pół kartkę papieru. Wtedy zapytałam, co ja wam zrobiłam, że napadacie na mnie w biały dzień i kradniecie rzeczy? Nie wiedziałam, że to są policjanci, bo żaden z nich nic takiego nie powiedział i nie pokazał żadnego dokumentu. Żaden z nich nie pokazał mi też legitymacji policyjnej – relacjonuje Pani Alicja.
Myślała, że to bandyci
- Byłam bardzo przestraszona, bo tyle się słyszy i czyta, że bandyci okradają starszych ludzi na wnuczka, albo na policjanta, ale przyszło mi do głowy, żeby zamknąć na klucz drzwi wejściowe i zadzwonić na policję, i tak zrobiłam. Powiedziałam, że wtargnęło do mnie trzech mężczyzn i ja nie wiem kto to jest. Oni w tym czasie chcieli wyjść, a ja powiedziałam, że nie wyjdziecie dopóki przyjedzie policja z Radzynia. Wtedy jeden z nich powiedział, że oni są z policji. Jak przyjechał patrol i syn otworzył drzwi, to oni uciekali z domu. Popchnęli mnie na ścianę, ja się osunęłam na podłogę i straciłam przytomność. Mama opowiadała mi, że jeden z policjantów sprawdzał mi tętno, a drugi zadzwonił po karetkę pogotowia – opowiada kobieta.
Pojechała na skargę do komendanta
- Ja na drugi dzień pojechałam do Radzynia do komendanta policji, żeby mi oddał laptop i telefon, bo to jest moja własność. Laptop podarowała mi moja bratanica, bo już jej nie był potrzebny, a telefon xperia 5 kupiłam za prawie 2 tys. złotych, na raty, w 2016 roku. Pokazałam komendantowi umowę na zakup telefonu i opowiedziałam o całym zdarzeniu. Komendant powiedział, że bardzo mu przykro i że ci policjanci zostaną ukarani – twierdzi pani Alicja.
Nie zapytali o telefon syna
- Jakieś 4 lata temu skradziono mi telefon – opowiada syn pani Alicji. - Zgłosiłem ten fakt na policję. Policja do dziś go nie znalazła. Jakieś 1,5 roku później dostałem wezwanie do prokuratury w Lublinie w sprawie jakiegoś zniesławienia, do którego wykorzystano najprawdopodobniej mój telefon. Pojechałem i wyjaśniłem, że został on mi skradziony i że policja go szuka. Prokurator potwierdził, na komendzie, że tak było i na tym sprawa się skończyła. Teraz chyba znowu chodzi o podobną sytuację – wyjaśnia mężczyzna. - Najdziwniejsze w tej historii jest to, że policjanci zabrali laptop i telefon mamy, nie zapytali mnie, czy mam telefon i nie chcieli telefonu ode mnie, chociaż miałem go cały czas przy sobie, a jak się dowiedziałem, to prokuratura w Przasnyszu prowadzi jakieś postępowanie w mojej sprawie, a nie w sprawie mamy – dodaje mężczyzna.
Policja wyjaśnia sprawę
Radzyńska policja potwierdza, że nieumundurowani funkcjonariusze wykonywali czynności w domu Alicji Wojnowskiej w miejscowości Świerże w ramach pomocy prawnej, ponieważ inna jednostka policji prowadzi postępowanie w sprawie jej syna. Potwierdza też, że pani Alicja była w tej sprawie ze skargą u komendanta. - Na chwilę obecną komendant powiatowy polecił przeprowadzenie czynności mających na celu wyjaśnienie wszystkich okoliczności tego zdarzenia i zbadania, czy wszystko było wykonane zgodnie z prawem – powiedział "Wspólnocie" Piotr Mucha, oficer prasowy radzyńskiej policji.