- Miałem dzień urlopu, więc postanowiłem rano wybrać się na ryby. Chociaż bardzo lubię wędkować, w tym roku udało mi się to tylko kilka razy. Najpierw próbowałem coś złowić na blachę obrotową, ale nic nie brało - opowiada szczęśliwy wędkarz. - Zmieniłem więc przynętę na wahadłówkę i między szóstą a siódmą rano poczułem branie. Od razu wiedziałem, że to coś dużego - w naszym zalewie mamy też szczupaki, sumy, sandacze i tołpygi. Ryba dzielnie walczyła o życie. Najpierw wyciągnęła mi z 50 metrów żyłki i chciała ujść w głębiny. Nie bardzo jej w tym przeszkadzałem, bo żyłkę miałem tylko grubości 0,18 mm i lekką wędkę. Zmagania trwały ok. 20 minut, zanim doholowałem ją do brzegu. Wtedy pojawił się kolejny problem, bo nie byłem przygotowany na taką bestię i nie miałem ze sobą podbieraka - opowiada.
Szczęśliwym trafem obok wędkował wójt Darek Łobejko. Ryb nie miał, ale podbierak tak.
- Niektórzy twierdzą, że tak duże ryby nie są smaczne, ale ja akurat bardzo je lubię. Trzeba je tylko odpowiednio zamarynować, co najmniej na jeden dzień - mówi.