reklama

Wyciekły dane o pacjentce szpitala

Opublikowano:
Autor:

Wyciekły dane o pacjentce szpitala - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaDane osobowe i dane o stanie zdrowia pacjentki parczewskiego szpitala wpadły w ręce nieuprawnionego pracownika. Dyrektor Janusz Hordejuk ubolewa i zapewnia, że to się nie powtórzy.

Pokrzywdzona kobieta zgłosiła się do Wspólnoty i opowiedziała swoją historię. Poprosiła o jednak o anonimowość. Na potrzeby publikacji używamy wymyślonego imienia.

- W 2018 roku miałam romans z żonatym pracownikiem parczewskiego szpitala. W efekcie zaszłam w ciążę - zaczyna swoją opowieść pani Dorota. - Spanikowałam. Nic mu nie powiedziałam. Nie wiedziałam, co robić. Wreszcie jednak w styczniu 2019 roku powiedziałam. Nie był zachwycony, groził mi, że ma znajomości i mnie "załatwi", bo jest kimś. Jego żona również dowiedziała się o wszystkim, atmosfera była więc napięta i nerwowa - opowiada kobieta. Jej kochanek nie wierzył, że jest ojcem dziecka. Żądał testów na ojcostwo po porodzie. Pani Dorota zgodziła się, bo mężczyzna obiecywał, że będzie z nią jeździł do lekarza w Lublinie albo w Lubartowie, żeby nikt się w Parczewie nie dowiedział.

Rozmowa w samochodzie

- Źle się poczułam i poszłam na wizytę w poradni specjalistycznej w szpitalu. Wtedy po raz pierwszy informacje o moim stanie zdrowia trafiły do systemu informatycznego tej placówki, bo wcześniej ciążę prowadził lekarz w prywatnym gabinecie. Nikogo nie upoważniłam do uzyskania informacji o leczeniu - opowiada nasza rozmówczyni. 

Po tej wizycie doszło do spotkania i rozmowy obojga, czyli ojca dziecka i pani Doroty w obecności jej matki. - Poprosiłam mamę, żeby była ze mną, bo po jego groźbach obawiałam się, że mi coś zrobi. Widzieliśmy się na terenie miasta, niedaleko cmentarza, w jego samochodzie. Podczas rozmowy on wyjawił, iż widział moją dokumentacją medyczną. Powiedział, że kartę ciąży na pewno sfałszowałam i że zrobi ze mnie wariatkę. Według jego słów moją dokumentację medyczną pokazał mu ktoś z rejestracji z Przychodni Specjalistycznej SPZOZ w Parczewie - mówi pani Dorota.  

Sam się zwolnił
- Atmosfera była bardzo nerwowa. Z nerwów wybiegłam z auta i wróciłam do domu. Byłam zszokowana. Następnego dnia postanowiłam złożyć skargę u dyrektora szpitala. Zadziałał szybko. Poinformował mnie dwa dni potem, że były logowania w systemie na mój profil medyczny z konta lekarza, z którymi nigdy wcześniej nie miałam do czynienia i że były przeglądane informacje o moich wizytach - kontynuuje kobieta. Dyrektor miał ją zapewnić, że osoby odpowiedzialne poniosą konsekwencje. Konsekwencja jest taka, że ojciec dziecka sam się zwolnił z pracy.  

Doszło do najgorszego
Ciągły stres i nerwy spowodowały, że zaczęły się silne bóle, szpital i diagnoza: poronienie. Niedoszły ojciec, nie ukrywał satysfakcji, jak się o tym dowiedział w rozmowie z matką pani Doroty, kiedy ta wróciła ze szpitala do domu. Kobieta z trudem do siebie dochodziła, ale postanowiła zawiadomić organy ścigania. Opowiedziała o groźbach ze strony byłego kochanka, że ją załatwi, bo jest kimś w Parczewie i może to zrobić, że upubliczni informacje o jej leczeniu specjalistycznym, zrobi z niej wariatkę. Powiedziała, że się cały czas boi tego mężczyzny. Po pewnym czasie policja odmówiła wszczęcia postępowania.

Odarta z godności
Dochodzenie miało dotyczyć dwóch czynów: gróźb karalnych oraz nieuprawnionego przetwarzania danych. W postanowieniu o odmowie policja podała, że w pierwszym przypadku powodem jest brak wniosku o ściganie od osoby uprawnionej, a w drugim brak przestępstwa.  
- Czuję się odarta z godności. Mam wrażenie, że zarówno prokuratura, która zatwierdziła odmowę wszczęcia, jak i szpital, nie traktują poważnie tej sprawy. Dopiero jak wynajęty prawnik się tym zajął, zauważył, że faktycznie brakuje mojego wniosku o ściganie, ale to policjant w czasie przesłuchania powinien o to zadbać. Co do przetwarzania danych, prawnik twierdzi, że wystarczyło, iż ten człowiek uzyskał bez uprawnień informacje o mnie, nie musiał ich nikomu ujawniać i to już jest przestępstwo - twierdzi pani Dorota. 

Decyzja po świętach
Urszula Szymańska, prokurator rejonowy, informuje, że na skutek zażalenia pokrzywdzonej podjęto nowe czynności. - Zlecono KPP dodatkowe przesłuchania, które już zostały zrealizowane i teraz prokurator prowadzący analizuje materiały. Decyzja będzie po Wielkanocy. Możemy przesłać akta sprawy do sądu, aby rozpatrzył zażalenie, ale możemy również je uznać i zająć się sprawą - wyjaśnia Urszula Szymańska. 

Dyrektor: zawinił człowiek
Janusz Hordejuk, dyrektor SP ZOZ w Parczewie, zapewnia, że zgłoszenie pacjentki potraktowano bardzo poważnie. - Zgłosiliśmy sprawę do Urzędu Ochrony Danych Osobowych i do prokuratury - Informuje Janusz Hordejuk. Przyznaje, że doszło do wycieku danych. Według niego ktoś z pracowników uprawnionych do logowania wszedł na konto pacjentki i przekazał informacje nieuprawnionemu pracownikowi. - Procedury mamy właściwe, dane pacjentów są bezpieczne. Zawinił człowiek. To nieprzyjemna sytuacja, ubolewam, że do tego doszło - mówi w rozmowie ze Wspólnotą dyrektor szpitala. Dodaje, że po zdarzeniu pracownicy zostali dodatkowo przeszkoleni z zakresu bezpieczeństwa danych pacjentów. 

Straciła zaufanie do szpitala

Pani Dorota jest zawiedziona dotychczasową postawą organów ścigania i dyrekcji szpitala. Straciła zaufanie do tej placówki medycznej i ostrzega innych. - Ucierpiałam nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Straciłam ciążę, dziecko, które było niewinne.   

Były pracownik szpitala, który bezprawnie zdobył informacje o pacjentce, odmówił Wspólnocie rozmowy.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE