Włoszka Paola Giacomini jest w konnej podróży od ponad roku. Rozpoczęła swoją wędrówkę w dawnej stolicy Mongolii, a zakończy ją w Krakowie. Polski odcinek jej trasy poprowadził ją m.in. przez powiat bialski i radzyński, a w ubiegłym tygodniu przejeżdżała przez Parczew, gdzie udało nam się dowiedzieć, kim jest i dlaczego robi to, co robi. Teraz kieruje się do Lublina po czym, przez powiat opolski, pojedzie na południowy zachód do Krakowa.
Zainspirowana hejnałem mariackim
Paola opowiedziała nam, że będąc dziesięć lat temu w Krakowie, usłyszała charakterystyczną urwaną melodię hejnału mariackiego. Jej mąż opowiedział jej historię najazdu tatarskiego z 1241 roku, kiedy mongolski łucznik przebił strzałą szyję alarmującego o najeździe trębacza.
- Ja już wtedy podróżowałam konno i wyobraziłam sobie tych ludzi, którzy z tak daleka, z Mongolii do Krakowa odbyli wyprawę wojenną. Pomyślałam wtedy, że może ja mogę to zrobić, ale w imię pokoju – powiedziała nam Paola Giacomini.
Strzała wskazuje kierunek pokoju
Kiedy Paola planowała swoją podróż, przyszedł jej do głowy pomysł, żeby przywieźć ze sobą coś symbolicznego z Mongolii dla miasta Krakowa. Postanowiła, że będzie to strzała łucznicza wykonana przez rzemieślnika z miasteczka Karakorum, stolicy Imperium Mongolskiego w XIII wieku, którą podarował jej obecny burmistrz. Paola wierzy, że podczas jej podróży ludzie, którzy dotknęli tego przedmiotu przeznaczonego do zabijania, zmienili go w symbol pokoju.
- Strzała jest też czymś, co wskazuje kierunek, pokazuje drogę i tutaj przeznaczenie tego przedmiotu się zmienia – wyjaśnia Paola.
Potomkowie sybiraków
Podróżując z Mongolii do Polski najkrótsze dla Paoli byłoby przejście przez Kazachsatan, ale z powodu trudności z dokumentami dla jej koni skierowała się przez Republikę Ałtajską do Rosji. W drodze przez południową Syberię Paola unikała miast i zatrzymywała się w wioskach. W wielu z nich mieszkali potomkowie więźniów i zesłańców z różnych części Europy, którzy nigdy nie powrócili do swoich rodzimych krajów.
- Spotkałam tam wiele wspaniałych osób i byli to ludzie z korzeniami z krajów bałtyckich, z Polski, z Niemiec i innych krajów, których przodkowie byli zesłani na Syberię – opowiada Paola.
Konie monumentem nomadów
Miłośniczka koni i przewodniczka wycieczek konnych po włoskich Alpach ma jeszcze jeden powód, żeby podróżować w siodle. Paola wyjaśnia, że Mongołowie byli pierwszym znanym nam z historii ludem, który opanował mistrzowsko jazdę i utrzymanie koni. Był to jednak lud nomadów, który nie budował monumentów dla potomnych. Jej zdaniem to właśnie rozpowszechnienie tradycji jeździeckich na świecie jest monumentem historycznym mongolskich ludów. Dlatego właśnie Paola odwiedziła m.in. Saratow nad Wołgą, bo tam mieszkają słynni z jazdy konnej Kozacy. Będąc na Litwie, widziała również konie bliźniaczo podobne do rasy mongolskiej.
Rozmowa z Paolą Giacomini z Włoch, podróżniczką i przewodniczką konną
W: Co wieziesz z Mongolii do Krakowa?
P.G.: Moją podróż zaczęłam 10 czerwca 2018 roku w Karakorum w Mongolii i do tej pory przemierzyłam siedem i pół tysiąca kilometrów. Granicę z Rosją przekroczyłam w Taszancie w Republice Ałtaju. Nie mogłam przejść przez Kazachstan, bo był problem z dokumentami dla koni, więc szłam południową Syberią, przez Omsk, Saratow, Rostow, Woroneż, Kalugę do granicy Litwą, bo Ukraina nie jest teraz zbyt dobrym miejscem do podróży. Białoruś też ominęłam, bo były tam trudności z dokumentami. Ze względu na moje konie omijałam duże miasta i bywałam w małych wioskach, gdzie czasami mieszkało tylko kilka osób. Spotkałam tam wiele wspaniałych osób i byli to ludzie z korzeniami z całej Europy. Byli tam ludzie pochodzący z krajów bałtyckich, z Polski, z Niemiec i innych krajów, których przodkowie byli zesłani na Syberię.
P.G.: Planując moją podróż, nie wiedziałam o tym, ale kiedy dotarłam na Litwę, moi znajomi powiedzieli mi o tej trasie. Ja i tak wybieram miejsca, gdzie jest chociaż trochę trawy i cienia, gdzie moje konie mogą spokojnie spędzić noc. W: Jakie masz doświadczenia w kontaktach z ludźmi? P.G: Ludzie różnie na mnie reagują i myślę, że to właśnie przez konie. Niektórzy, gdy je widzą, myślą o czymś epickim i są bardzo pomocni. Inni się obawiają, bo kojarzy im się to z Cyganami. Widzą moje dwa konie i pytają: "Gdzie jest twój kompan?". Ja się wtedy pytam, jaki kompan i czasem trudno jest wytłumaczyć, że podróżuję sama. Gdy potrzebuję wody dla koni, to muszę prosić ludzi, najczęściej rolników albo strażaków i jak opowiem im o swojej wędrówce, to przestają się mnie obawiać. Kilka razy, w Rosji, ludzie na mój widok dzwonili na policję, ale policjanci po rozmowie ze mną zazwyczaj mi pomagali. W Polsce jak dotąd nie miałam do czynienia z policją. W: Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia podczas dalszej wędrówki.
|