25-latek pochodzi z Milanowa, ale w piłkę zaczął grać w Orlętach. Przez siedem lat reprezentował barwy radzynian, a następnie przeniósł się do Wisły Puławy. Obecnie jest graczem drugoligowej Stali Stalowa Wola.
Kim chciałeś zostać w dzieciństwie?
- Wydaje mi się, że jak większość chłopców, którzy biegali na szkolnych boiskach, piłkarzem. Tylko nie wiem, gdzie nastąpił problem. Coś poszło nie tak (śmiech - przyp. red.).
Dlaczego?
- Zostałem kopaczem (śmiech - przyp. red.).
Ale spokojnie. Nie każdy może grać w drugiej lidze. Ty występowałeś w Wiśle Puławy, a teraz w Stali Stalowa Wola...
- Marzyłem o Lidze Mistrzów, występach w reprezentacji. Oczywiście to były marzenia. Mimo wszystko cieszę się z tego, jaki dotychczas osiągnąłem poziom.
Jak to się stało, że zostałeś kopaczem, jak Ty to określasz?
- Grałem, a raczej próbowałem, z chłopakami na podwórku. Na pierwszy trening do Orląt Radzyń Podlaski przywiozła mnie mama. Byłem w piątej klasie szkoły podstawowej. Trochę późno.
Ulubiony piłkarz w dzieciństwie?
- Początkowo fascynowałem się Ronaldinho. Brazylijczyk bawił się piłką. Później moja fascynacja przeniosła się na Cristiano Ronaldo. Portugalczyk swoim uporem doszedł do wielkich osiągnięć.
Ulubiony trener?
- Myślę, że od każdego coś się nauczyłem. Wszyscy szkoleniowcy dołożyli cegiełkę do tego, abym był coraz lepszym zawodnikiem. W Orlętach przeżyłem: Rafała Wójcika, Sławomira Adamusa, Rafała Weja, Zbigniewa Grzesiaka, Damiana Panka, zaś w juniorach prowadził mnie Edmund Koperwas.
Ulubiony klub na świecie i w kraju?
- Oczywiście Real Madryt, a w Polsce kibicuję Orlętom Radzyń Podlaski oraz klubowi z mojej miejscowości LKS-owi Milanów. Gdy tylko pozwalał mi czas, byłem na spotkaniach biało-zielonych. A w Milanowie? Spacerkiem docierałem na obiekt.
Drużyna, w której chciałbyś zagrać?
- Nie mam takiej wymarzonej, ale marzę, by zagrać na jak najwyższym poziomie. Gdybym mógł wybrać, chciałbym wystąpić w rozgrywkach w Anglii. Poziom jest niesamowity.
Klub, w którym nigdy być nie zagrał?
- Ciężko powiedzieć, czy taki jest.
Najlepszy piłkarz, przeciwko któremu zagrałeś?
- Piotr Zieliński. Mierzyłem się z obecnym graczem Napoli w rozgrywkach kadr wojewódzkich. Walczyliśmy w Słubicach. On reprezentował województwo dolnośląskie. Już wtedy było widać, że ma zadatki na dużego piłkarza. Przewyższał techniką wszystkich.
Najlepszy zawodnik w Ekstraklasie?
- Wydaje mi się, że w obecnej chwili wyróżnia się Paweł Wszołek. Wrócił do kraju po występach we Włoszech i Anglii. Robi różnicę na naszych boiskach.
Najlepszy piłkarz w Orlętach Radzyń Podlaski?
- Oprócz mnie? (śmiech - przyp. red.). Przez kilka lat przewinęło się wielu graczy. Jedną z lepszych postaci był Marek Piotrowicz. Dodałbym jeszcze dwóch wyróżniających się: Rafał Borysiuk i Paweł Pliska. Pierwszy z nich miał niesamowity "gaz", siła, strzał i słynna "zacinka". Lewa - prawa nie stanowiła różnicy. "Borys" dowodził w środku pola. Miło wspominam czasy gry w jednym zespole. Często szukał mnie na boisku. Z kolei "Mały" miał niecodzienną technikę. Trzeba byłoby sprawdzić, ale sądzę, że na boisku do dzisiaj są ślady wkręconych zawodników z drużyn przeciwnych (śmiech - przyp. red.).
Piłkarz Orląt, który może zrobić największą karierę?
- Chciałbym powiedzieć, że Patryk Szymala, ale metryki nie oszukasz (śmiech - przyp. red.). Wydaje mi się, że z obecnej kadry dużo może osiągnąć Arek Korolczuk, który dopiero wkroczył w pełnoletność, a jest ważną postacią Orląt.
Którzy piłkarze trzymali szatnię Orląt?
- Gdy wchodziłem do zespołu, to byli nimi: Borysiuk, Piotrowicz, Pliszka, Marek Leszkiewicz i Krzysiek Stężała. Nasza starszyzna i to z Radzynia Podlaskiego. Później to się zmieniało. Jak odchodziłem, to również i ja miałem trochę do powiedzenia.
Największy żartowniś w szatni?
- "Szymal". Często po jego słowach pojawiał się uśmiech na twarzy. Kiedyś zdarzyło mu się pomylić okno transferowe z oczkiem transferowym.
Największy imprezowicz?
- Patryk Szymala i Arek Kot. Lubią się zabawić, ale w granicach normy (śmiech - przyp. red.).
Największy modniś?
- "Borys" miał swój styl. Świetnie się ubierał. Później nastała era Karola Kality, który uwielbiał postać przed lustrem.
Największy nerwus?
- Bardzo szybko można było wyprowadzić z równowagi Adriana Zarzeckiego. "Dikson" momentalnie łapał ciśnienie.
Największy pantofel?
- Chyba nie było takiego. Nikt nie był pod sukienką ukochanej. Ewentualnie mocno się kamuflował.
Największy fighter?
- Walcząca była ta dwójka, którą wymieniłem wśród imprezowiczów, czyli Szymala i Kot. Nie chciałbym występować przeciwko nim. Dobrą robotę robił również "Borys". Piłka mogła go przejść, ale przeciwnik już nie bardzo. Dodałbym również Marka Piotrowicza.
Najbardziej pamiętna impreza z kolegami?
- Było kilka, ale od razu przypomniał mi się wyjazd do Nowego Targu, gdzie wygraliśmy 3:2. Powrót był długi i bardzo wesoły. Dodałbym wszystkie zakończenia rund czy sezonów. Można było sobie pozwolić na szaleństwo.
Jesteś zwolennikiem czy przeciwnikiem pirotechniki?
- Oczywiście, że jestem "za". Kibice są nieodłącznym elementem widowiska piłkarskiego. Widok rac jest niesamowity. Oczywiście, wszystko musi być robione z głową. Powiedziałbym "nie", gdybym zobaczył racę na murawie. To niedopuszczalne.
Co Cię denerwowało w działaczach Orląt?
- Wydaje mi się, że zbyt mało doceniali wychowanków oraz zawodników od lat występujących w klubie.
Wymarzone miejsce na wakacje?
- Myślę, że jakiś Dubaj, Malediwy. Na pierwszym miejscu postawiłbym dobre towarzystwo. Reszta to dodatek.
Najpiękniejsze miejsce, w którym byłeś?
- Najmilej wspominam pobyt w naszych górach.
Ulubiona muzyka?
- Hip-hop. "Paluch" radzi sobie świetnie.
Jak radzisz sobie w kuchni?
- Dobrze. Jeszcze nikogo nie otrułem (śmiech - przyp. red.). Od kilku lat jestem zdany sam na siebie.
Popisowe danie?
- Omlecik na słodko. Do tej pory każdemu smakował.
Ostatnio przeczytana książka?
- "Magia Działania". Obecnie czytam "Napraw się".
Gdyby nie piłka nożna?
- Ciężko powiedzieć, ale zapewne byłbym przy sporcie. Być może zostałbym zawodnikiem sportów siłowych.
Bilet na mecz życia czy bilet w kosmos?
- Na mecz życia. Chciałbym zobaczyć finał Ligi Mistrzów, spotkanie Realu Madryt z FC Barceloną lub starcie w Premier League.
Górskie spacery czy morze?
- Pierwsza opcja. Polubiłem taką formę aktywności.
Na ryby czy na grzyby?
- Wolę posiedzieć nad wodą, jednak w roli obserwatora.
Wieś czy miasto?
- Wieś. W obecnych czasach ludzie doceniają dużo zieleni, podwórko, niedaleko las.
Samotnie czy w tłumie?
- Raczej wśród ludzi. Najlepiej najbliższych.
Trzy rzeczy, które weźmiesz na bezludną wyspę?
- Książkę z dużą ilością stron, nóż i zapałki.
Filharmonia czy festyn?
- Festyn. Od dzieciaka chodziłem na festyny w Milanowie. Zawsze jest kupa śmiechu.
Dres czy kołnierzyk?
- Różnie. W tym i w tym czuję się dobrze.
Ulubiona potrawa serwowana przez mamę Ewę?
- Szarlotka oraz zapiekanka makaronowa.
Piwo czy whisky?
- Wolę "rudą".
Wam pierwszy to powiem?
- Jestem wyczulony na igły. Nie lubię wkłuć. Co ciekawe, mam jeden tatuaż. Wytatuowałem sobie cytat, imiona rodziców, brata i siostry. Wybrałem sobie bolesne miejsce. Mam na żebrach. Bolało niesamowicie. Jakoś dałem radę.
Miejsce urodzenia?
- Parczew.
Numer buta?
- 41.
Samochód?
- Audi A4.
Dziewczyna?
- Ewelina. Pochodzi z okolic Radzynia.
Ulubiona potrawa?
- Wszelkiego rodzaju makarony.
Czego nie wziąłbyś do ust?
- Pająków, robaków, chociaż niektórzy to bardzo lubią.
Ksywa?
- "Bulwa".
Dlaczego?
- Na mojego starszego brata Pawła mówili "Ziemniak". Jako młodszy z rodu zostałem "Bulwą". W Wiśle i Stali mówią na mnie "Zmora".