reklama

Święta spędzili w Anglii w czasie epidemii

Opublikowano:
Autor:

Święta spędzili w Anglii w czasie epidemii - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaŚwiatowa pandemia koronawirusa ograniczyła możliwość podróżowania. Kamil z Parczewa, Marcin z Rybnika i Tomasz z Trójmiasta pracują w Anglii i tam spędzili tegoroczne święta.

 
 Kamil Kowalczyk z Parczewa, 35 lat, mieszka w UK z rodziną od 14 lat

Wspólnota: Jak wygląda życie na ulicach Anglii? Czy policjanci i służby medyczne chodzą w kombinezonach ochronnych i mierzą ludziom temperaturę na ulicach i w środkach transportu?

Kamil Kowalczyk: Życie na ulicach w UK w ostatnich dniach zwolniło, chociaż da się zauważyć lekceważący stosunek Brytyjczyków do pandemii koronawirusa. W pierwszych dniach ogłoszenia pandemii nikt nie zdawał sobie sprawy z ryzyka. Ludzie ignorowali wszelkie zalecenia rządu i służb NHS (odpowiednik polskiego NFZ - przyp. red.). Centrum Londynu było wypełnione ludźmi, którzy robili zakupy, siedzieli w kawiarniach, jakby kompletnie nic się nie działo. Ale na początku podejście rządu do epidemii pozostawiało wiele do życzenia. Premier Wielkiej Brytanii w pierwszych dniach walki z koronawirusem zapewniał, że szkoły mogą pozostać otwarte, ludzie powinni pracować w miarę swoich możliwości normalnie, chociaż zdalnie, bo tylko przechorowanie tego wirusa pozwoli na uodpornienie się na tę chorobę, co było w mojej ocenie skrajnie nieodpowiedzialne. Służb kryzysowych na ulicach nie widziałem, w kombinezonach i w odzieży ochronnej również. Temperatury raczej nikt nikomu też nie sprawdzali. Słyszałem od znajomych, że policja w centrum miasta obserwuje i patroluje. Ja dostałem w firmie dokument, który muszę okazać na wypadek kontroli w drodze do i z pracy. Ze względu na sytuację i wzrost zachorowań staramy się nie wychodzić z domu bez potrzeby, tylko na zakupy, do pracy czy banku.

W: Jak wyglądają z twojego punktu widzenia procedury zapobiegające zakażeniom koronawirusem?

K.K.: W ostatnich dniach procedury zapobiegania rozprzestrzeniania się koronawirusa  zaostrzyły się i ludzie zaczęli zmieniać swoje podejście. Pewnie za sprawą obawy o mandat za opuszczenie miejsca zamieszkania bez powodu. Anglicy nigdy nie przeżyli takiej sytuacji kryzysowej i nikt nie nakładał na nich żadnych zakazów, stąd na pewno trudno im się do tego dostosować. Ulice są puste, chociaż zdarzają się mniejsze grupki młodzieży pod sklepem czy na osiedlu. Myślę, że do końca nie da rady zmienić myślenia tych ludzi, co w konsekwencji może przedłużać epidemię w UK.

W: Czy docierają do ciebie sygnały o funkcjonowaniu brytyjskich szpitali? Jeśli tak, to jakie?

K.K.: Jeżeli miałbym odnieść się do służby zdrowia, to na pewno szpitale robią, co mogą, aby pomóc chorym, natomiast problem jest z diagnostyką i dostępem do testów. Procedura leczenia w UK jest zupełnie inna niż w Polsce. Wszędzie są informacje, że osoby chore lub z objawami koronawirusa mają kontaktować się ze służbą zdrowia pod numerem 111, po czym zaleca się pacjentowi i jego rodzinie samoizolację przez siedem lub 14 dni. Nikt nie proponuje testu, a ludzie są przerażeni. Podobno mają się pojawić w sprzedaży testy, po wykonaniu których można sprawdzić, czy przechodziliśmy koronawirusa i mamy w sobie przeciwciała. 

W: Jak sytuacja epidemiologiczna wpływa na twoje codzienne życie? Wszelkie dodatkowe info będzie mile widziane.

K.K.: Cała ta sytuacja epidemii, pandemii koronawirusa, uświadomiła mi, że czas najwyższy zacząć myśleć o powrocie do siebie, do kraju, do Polski, bo tutaj w UK nigdy nie będziemy u siebie, a sytuacje kryzysowe, chorobowe pokazują, co w życiu jest najważniejsze. Mnie i mojej rodzinie jest tutaj bardzo dobrze, niczego nam nie brakuje, oczywiście oprócz rodziny, która mieszka w Polsce. Mój Syn ma już 10 lat, chodzi tutaj do szkoły i dobrze się uczy. Jestem spełnionym ojcem i mam fantastyczną kobietę. Mamy przyjaciół i stabilne życie, jednak ciągle nam czegoś brakuje. Brak poczucia bezpieczeństwa w obcym kraju spowodowane inną mentalnością, kulturą i podejściem do rzeczywistości, sprawia, że człowiek ciągle tęskni za naszą piękną Polską.

W: Jak wygląda praca w zakładzie, w którym pracujesz? Czy są jakieś środki ochrony i szkolenia dla personelu?

K.K.: Jeżeli chodzi o sytuację związana z koronawirusem w mojej pracy, to szczególnie zmian żadnych nie wprowadzono. Życie toczy się swoim tempem. Ludzie muszą pracować ze względu na sektor produkcji. Pracownicy zostali poinformowani o konieczności mycia rąk i zachowania dystansu podczas przerw w pracy. Godziny pracy zostały skrócone ze względu na mniejsze zamówienia naszych produktów.

 

Marcin Bellboy z Rybnika, 43 lata, (Bellboy Martin) w UK od 2004, zawód estate caretaker (po polsku dozorca nieruchomości)
Wspólnota:  Jak wygląda teraz praca? Czy są jakieś środki zapobiegawcze i szkolenia dla personelu?

B.M.: Większość pracowników ma przymusowe wolne.

W: Jak wygląda życie na ulicach UK? 

B.M.: Widzę na ulicy coraz więcej ludzi w maskach. Do mojego lokalnego sklepu zaczęli wpuszczać pojedynczo. Mieszkam w małej, cichej dzielnicy i nie widziałem tutaj policji, ale wiem, że patrolują i rozganiają grupki osób. Mają też sprawdzać przy wejściu do metra, kto faktycznie jedzie do pracy i czy koniecznie musi. 

W: Jak wyglądają z twojego punktu widzenia procedury zapobiegające szerzeniu się wirusa?

Nie stwierdziłem takowych. Po pierwsze plan rządu jest taki, abyśmy wszyscy chorobę przeszli, żeby się uodpornić. Z tym że nie wszyscy naraz, bo służba zdrowia tego nie wytrzyma. Więc aby proces spowolnić, premier nakazał siedzieć z domu i nikogo nie odwiedzać, ale pozwolił wyjść do sklepu, pracy i raz dziennie pobiegać w parku. Śmiechu warte. Ludziska robią, co chcą. Pełno młodzieży na ulicach, z tym że chodzą teraz dwójkami, żeby policja się nie przyczepiła. Ośmiu młodzieńców idzie ulicą rozbici na cztery pary w kilkumetrowych odstępach i uśmiechają się bezczelnie do przejeżdżającego wolno radiowozu. Szkoły pozamykane, więc pełno dzieciaków się szwenda.

W: Czy docierają do ciebie sygnały o funkcjonowaniu brytyjskich szpitali? Jeśli tak, to jakie?

B.M.: Jeden z londyńskich szpitali już dawno ogłosił, że nie przyjmuje pacjentów. Zabrakło miejsca.

W: Jak sytuacja epidemiologiczna wpływa na Twoje codzienne życie? 

B.M.: Jak na razie jedynie brak możliwości podjęcia pracy. Jest okazja nadrobić zaległości w czytaniu.

 

Tomasz Rynkowski z Trójmiasta, (Rynol Challenger)
Wspólnota: Jak wygląda praca w zakładzie, w którym pracujesz? 

Tomasz Rynkowski: Od dwóch tygodni pracuję z domu. Projekt, który nadzoruję, jest nadal live i pracuje tam obecnie siedem z 20 osób. Musieliśmy ograniczyć personel i stworzyć warunki, w których możemy zachować zalecana odległości pomiędzy pracownikami, czyli trzy metry. Wiele budów stanęło. Większe ze względu na ilość osób na projekcie, inne ze względu na problem z dostawą materiałów. Wielu dostawców, jak Travis Perkins, Build Base, MP Mogan czy Lords BM, odwołało wszystkie dostawy materiałów. W tej sytuacji mniejsze firmy musiały zawiesić prace ze względu na koszty utrzymania pracowników. Firma przeszkoliła nas na podstawie zaleceń NHS (polskie NFZ). Ja złożyłem dość spore zamówienie na środki czystości i prewencji. O dziwo, wbrew temu, co mówią media, wszystko doszło w dwa dni, a naprawdę było tego sporo, w wielu wariantach i wcale nie kosztowało fortuny.

W: Jak wygląda życie na ulicach UK? 

T.R.: Jeżeli chodzi o samo miasto, to Londyn jest pusty. Ludzie po drugim tygodniu, w miarę wzrastania zakażeń, sami zaczęli się izolować. Firmy, które mogły, wysłały pracowników do domu, tak jak mnie. Paradoksem jest to, że największe skupiska ludzi widywałem w ostatnich dniach pracy w Underground. Transport For London ograniczył serwis na liniach, na przykład Central Line co 20 minut, a Victoria co osiem minut. Wiem, bo tymi liniami jeździłem. W moich oczach spowodowało to trochę odwrotny efekt. Ludzie jadący do pracy, w tym wielu pracowników służb medycznych, personelu sklepów, zaczęli się gromadzić na platformach, powodując tłumy w przedziałach. Znacznie lepiej wyglądało to, jak serwis jeździł normalnie jakieś 10 dni temu. Nawet w godzinach szczytu wydawało się pusto, a całe rzesze ludzi rozbijały się na mniejsze grupy.

W: Czy policjanci i służby medyczne mierzą ludziom temperaturę na ulicach i w środkach transportu? 

T.R.: Jeżeli chodzi o policję czy personel medyczny, to osobiście nie widziałem żadnych interwencji ani w centrum, ani w swojej okolicy. Jedyne, co mogę dodać, to że na Philip Lane, przy której mieszkam, pojawiły się patrole policji konnej i to dość częste. Siedzimy w domach, jak nam kazano, więc mam nadzieję, że będzie lepiej z czasem.

W: Czy chciałbyś coś jeszcze powiedzieć czytelnikom naszego tygodnika?

T.R.: Pozdro z Londynu dla czytelników Wspólnoty Parczewskiej!

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE