Zapytaliśmy szefów gospodarstw rybackich w powiecie parczewskim, jak epidemia Covid-19 wpływa na produkcję rybną i jakie są prognozy sprzedaży karpia na Boże Narodzenie. Hodowcy ryb nie mają wątpliwości: rynek jest zachwiany, a przetrwanie ich gospodarstw w kolejnych latach zagrożone.
Sprzedawcy boją się zakontraktować ryby
Przemysław Łagowski, prezes Gospodarstwa Rybackiego w Tyśmienicy, podkreśla, że w tej chwili nie ma zakazów i można przyjechać bezpośrednio do gospodarstwa, by kupić ryby. Planuje również, jak co roku, dostarczać ryby do sprzedawców.
– W tej chwili jesteśmy po odłowach karpia, tołpygi, amura, szczupaka i lina. Ryby są przechowywane w magazynach, w mniejszych zbiornikach. Dopóki nie ma zakazu, to handlujemy, ale na pewno są utrudnienia - z powodu wirusa mniej ludzi przyjeżdża do naszego gospodarstwa. Z dostawami do sklepów też będzie ciężko. Handlowcy boją się zakontraktować ryby, bo nie wiadomo, czy jutro lub pojutrze rząd czegoś nie wymyśli. Jeżeli nie uda się tych ryb sprzedać, to trzeba będzie z powrotem wpuścić je do stawów. A to oznacza kłopoty: po pierwsze – za rok będą one przerośnięte, a po drugie – kto nam za to zapłaci? Urząd gminy podatki będzie chciał wziąć, pracownikom trzeba zapłacić, za prąd też. Chyba że rząd wykupi ryby, tak jak wykupili chryzantemy. Ale ja nie chcę, żeby ktoś mi coś dawał, tylko żeby nie utrudniał – mówi Łagowski.
Z powrotem do stawu?
Podobnie jak Łagowski wyraża się Paweł Szkolak, prezes Gospodarstwa Rybackiego w Siemieniu.
– U nas nic się nie zmieniło. Od wielu lat wszystko robi się tak samo. Można przyjechać do Gospodarstwa i kupić ryby, na razie przygotowujemy się, jak co roku, a czy później wyjdą jakieś obostrzenia, to trudno powiedzieć. Planujemy również dostawy do innych sprzedawców. Ryby cały czas odławiamy i gromadzimy w magazynach rybnych tzw. zimochowach i dopiero stamtąd wydajemy karpia przed świętami. Mamy w ofercie amura, tołpygę, suma i szczupaka, ale głównie karpia. Jak nie będzie zbytu z powodu obostrzeń, to będziemy zmuszeni wypuścić ryby z powrotem do stawu – mówi z odrobiną żalu prezes Szkolak.
Uderzenie w lokalną hodowlę i rodzinne tradycje
Największym krytycyzmem i obawami podzielił się z redakcją Andrzej Armaciński, prezes Gospodarstwa Rybackiego "Polesie" w Sosnowicy. Jego zdaniem handlowcy zaniżają cenę ryb w hurcie. Korzystają z niepewnej sytuacji na rynku, co może doprowadzić do tego, że w ciągu kilku lat może zniknąć lokalna hodowla ryb, takich jak sum, amur, tołpyga, karaś, sumik karłowaty, szczupak, sandacz i karp.
Armaciński zastanawia się, co wtedy mógłby robić w zamian za kontynuowanie wielopokoleniowej tradycji rodzinnej.
– Stawy osuszyć i hodować jelenie, albo uprawiać kukurydzę? – stawia pytanie (pełną wypowiedź czytaj niżej).
Andrzej Armaciński, prezes Gospodarstwa Rybackiego „Polesie” w Sosnowicy
Ekonomii się nie oszuka
– Produkcja w gospodarstwie jest w miarę normalna, z tym że ten rynek rybny nie działa tak, jak powinien. Ceny hurtowe są bardzo niskie, niegwarantujące jakiejkolwiek rentowności produkcji. Trudno się do tego przygotować. Po nocach nie śpię i moi koledzy też. Duzi odbiorcy się wstrzymują, nie składają zamówień. Każdy czeka, bo nie wie, czy nie zostaną ogłoszone nowe obostrzenia, a nieuczciwi handlowcy wykorzystują sytuację i zaniżają ceny do niewiarygodnie niskiego pułapu. Bardzo dużo ludzi do nas przyjeżdża i kupuje rybę, więc jeśli chodzi o zbyt lokalny, jest on na wysokim poziomie. My odłowiliśmy już wszystkie ryby. W tej chwili mamy w sprzedaży suma, amura, tołpygę, karasia i sumika karłowatego - są w promocji. Jest szczupak i sandacz. Ryby są przechowywane w magazynach, czyli w takich małych zbiornikach, gdzie są posortowane wagowo. Karpie czekają w tych magazynach do Bożego Narodzenia. Tam jest cały czas przepływ świeżej wody i dlatego te ryby są takie smaczne. Czekamy na jakiś sygnał, ale sytuacja nie wygląda różowo. W zeszłym roku cena hurtowa była niska, w tym roku jest podobnie. To uderzenie w rybactwo polskie i żeby się nikt nie zdziwił, jak za dwa, trzy lata nie będzie w ogóle ryby hodowlanej na naszym terenie. Myślimy o różnych rozwiązaniach, jeśli do tego dojdzie. Można wody nie napuszczać i co innego na tych stawach robić, na przykład założyć hodowlę jeleni i otworzyć masarnię. Można posiać pszenicę, kukurydzę. Po 35 latach, jak patrzę na to wszystko, to jest to zmarnowany czas. Jestem rybakiem z dziada pradziada i naprawdę - to nie jest tylko moja opinia - wszyscy hodowcy są przerażeni. Ludziom trzeba wypłacać pensje, ZUS trzeba opłacić. Do tego inne koszty - my w tym roku zużyliśmy zboże o wartości 800 tys. zł na karmienie tych ryb.
Każdego można oszukać i wykołować, oprócz jednej pani. Ta pani nazywa się ekonomia. Karp w hurcie powinien kosztować 11 zł za kilogram, a nam się proponuje 7 zł. To jak to utrzymać?