Półtora miesiąca po tym, jak sędzia Barbara Nieścioruk wyprosiła z sali rozpraw dziennikarza Wspólnoty, w reakcji na zapowiedź obrońcy oskarżonego, że złoży wniosek o powołanie redaktora na świadka, sąd udostępnił nam akta tej bulwersującej opinię publiczną sprawy.
Przyznaje się do jazdy po pijanemu
Oskarżony Grzegorz P. przyznał się do jednego z dwóch postawionych mu zarzutów, a mianowicie do zarzutu kierowania samochodem w stanie nietrzeźwości. Pierwsze badanie stanu trzeźwości wykazało 1,78 promila alkoholu w organizmie, a kolejne już prawie 2 promile. Nie przyznał się natomiast do spowodowania wypadku drogowego, którego skutkiem był ciężki uszczerbek na zdrowiu Roberta I. w postaci ciężkiej choroby realnie zagrażającej życiu i innego ciężkiego kalectwa. Grzegorz P. w krótkich wyjaśnieniach powiedział, że nie miał świadomości, co się wydarzyło, bo zasłabł z powodów kardiologicznych. Oskarżony oświadczył, że będzie odpowiadał wyłącznie na pytania swojego obrońcy.
Mieli jechać taksówką, ale zrezygnowali
Świadek Andrzej Sz. zeznał przed sądem, że tego dnia mieli z oskarżonym oglądać gwiazdy na działce u jego kuzyna. Dołączył do nich Robert I. (poszkodowany w wypadku - przyp. red.), który przyniósł butelkę wódki. Rozłożyli nad rzeką sprzęt do obserwacji i pili wódkę. Kiedy się skończyła, to Andrzej Sz. poszedł po następną butelkę. Wtedy, jak twierdzi, zamkną samochód na klucz. Po skończonej imprezie zadzwonił po taksówkę. Po chwili jednak ją odwołał, bo zdecydowali, że pójdą na piechotę.
Wsiedli do auta, żeby posłuchać muzyki
Według Andrzeja Sz. mężczyźni przed wymarszem do domu wsiedli do samochodu, żeby posłuchać muzyki. Świadek zeznał, że Robert I. wsiadł na tylne siedzenie, a oskarżony i on na przednie. Andrzej Sz. Pamięta jeszcze, że oskarżony włączył głośno muzykę i nic dalej nie pamięta, bo urwał mu się film. Ocknął się na ulicy Harcerskiej tuż przed zderzeniem z drzewem. Zauważyłem, że samochód zjeżdża na lewo, krzyknąłem uważaj i po paru sekundach samochód stuknął w drzewo - zeznawał przed sądem świadek. - Jak się ocknąłem, to była karetka i straż. Robert leżał w poprzek na podłodze. Wyglądało jakby spał i się stoczył - opowiadał Andrzej Sz.
Szukał syna, a on był w szpitalu
Antoni I., ojciec poszkodowanego, zeznał, że syn przyjechał do domu z Gdyni i chciał się wyrejestrować z parczewskiego pośredniaka, żeby zarejestrować się w Gdyni, gdzie rozpoczął kurs spawacza. Tego dnia po godzinie 18 wyszedł z domu i powiedział, że zaraz wróci. Następnego dnia wstałem o 5:00 rano - zeznawał ojciec poszkodowanego. - Zobaczyłem, że syna nie ma w domu. Wziąłem samochód i rozpocząłem poszukiwania. Po jakimś czasie dostałem telefon ze szpitala. To było połączenie z jego numeru. Pielęgniarka przedstawiłam telefon do ucha syna i on powiedział, że jest na SOR-ze - opowiadał przed sądem mężczyzna.
Lekarz powiedział policji, że pacjent jest lekko poobijany
Ojciec Roberta I. pojechał do szpitala. Dyżurujący lekarz powiedział mu, że sytuacja jest tragiczna, że jest połamanie kręgosłupa z uszkodzeniem rdzenia kręgowego. To było około 7:30. Lekarz powiedział, żeby dzwonił po helikopter, ale uczestniczył on w tym czasie w innym zdarzeniu i że czekają na transport medyczny. - Syn powiedział, że nie czuje rąk i nóg. Powiedział, że był na działce u Andrzeja Sz, na grillu. Był zmęczony po podróży z Gdyni i położył się na tylnej kanapie w samochodzie i usnął. Dalej nic nie pamięta, aż do momentu kiedy ocknął się w szpitalu - zeznawał Antoni I. Ojciec Roberta twierdzi, że lekarz, który przyjmował jego syna na oddział SOR, powiedział policji, że pacjent jest lekko poobijany i się nim nie zajmował. Zakończył dyżur i poszedł.
Sprawa odroczona do 12 lutego
Radzyński sąd odroczył sprawę i przesłał akta do biegłych sądowych z Akademii Medycznej w Lublinie w celu uzupełnienia opinii na temat mechanizmów powstania obrażeń ciała przez poszkodowanego. Na następną rozprawę wezwał też policjantów, którzy prowadzili czynności na miejscu wypadku